warsztat milicyjny to był strzeżony obiekt zamknięty i aby się do niego dostać należało mieć przepustkę. jeśli dowódca był służbistą to nawet swojego samochódu nie naprawiał w podległym mu warsztacie, żeby odstępstw od reguły nie robić. o robocie na "lewo" nie było mowy bo żaden mechanik mając na względzie nienajgorsze warunki pracy i płacy, dupy nie chciał namoczyć za półlitra a na podanie była jedna odpowiedź- jest w mieście dużo innych warsztatów. warsztaty Polmozbytu dokonywały tylko napraw, o żadnych przeróbkach nie było mowy- ponieważ ówczesne przepisy czyniły taką przeróbkę bardzo kosztowną. czasem (szczególnie przed imprezami) można było skorzystać (odpłatnie) z pomocy warsztatów przy Automobilklubie. FSO nie dokonywało żadnych przeróbek w głowicach, tym zajmował się OBR a tam nie pracowali uczniowie. na eksport szły normalne samochody po dokładniejszej kontroli jakości- więcej było odrzutów. jeśli ktoś chciał dokonać jakichkolwiek przeróbek to robił we własnym zakresie, były warsztaty prywatne gdzie za grube pieniądze ktoś mieniący się fachowcem wszystko potrafił dokładnie spierdolić. sami robiliśmy przeróbki nie mając ani rysunków ani wiadomości- bo skąd? podpytywał jeden drugiego i wspólnie ustalaliśmy co robić. robiło się na tzw- zdrowy rozum. nie zawsze dawało to skutek o jakim człowiek myślał, ale metodą- prób i błędów coś się zawsze wyrzeźbiło. jak ktoś miał ojca badylarza to go było stać i jeździł, choć często bez powodzenia. ja takiego ojca nie miałem, kolega też nie i po którymś rajdzie stwierdziliśmy, że nas na dalsze eksperymenty nie stać. myślę jednak że sport samochodowy w Polsce dużo z tego powodu nie stracił.