Pierwsze co pomyślałem po zerknięciu na filmiki - zwykły burak co coś tam umie i mu już publiki i adrenaliny po zmroku brakuje. Taki dres, pospolity "CHAM DROGOWY". A już na pewno było by to najlżejsze mięso jakim bym rzucał jak by się na mieście koło mnie wciskał i bokiem przed samą maską wyleciał. Ale...
Potem przyszła dość głęboka refleksja...
W sumie, jednak zdecydowanie bardziej 'boję się' na drodze driverów "pod wpływem", różnych zamyślonych księżniczek, "blondynek" ze szminką w ręku na światłach, wpół-ślepych kapeluszników z opóźniony refleksem, nerwusów lub ślamazar, panikarzy czy wszelkich innych nieprzewidywalnych sprytków...
A taki gość przynajmniej "wie co robi" (wróć! Może inaczej - wie co chce osiągnąć w danej chwili). Jest świadomy, że każdy myk może być ostatni... a przynajmniej auta szkoda będzie.
I myśli co robi. Na ile może. Ale nie tylko za siebie, ale i za wszystkich obok. Owszem, balansuje na granicy, tyle że to on wyznacza sobie tą właśnie granicę...
Oczywiście - jestem zdecydowanie przeciw takim wyczynom w normalnym ruchu, zwłaszcza miejskim - choćby dla tego że na pewno nie jeden małoletni naśladowca wyskoczy na miasto i sobie a nie daj boże i innym szkody narobi; A i jak samo życie pokazało - zawsze i dla każdego, nawet najlepszego, nagle może okazać się o ten jeden most za daleko... W całym zajściu "dobrze" że tylko on zginął - a nie ktoś przypadkowy. Bo gość na pewno był świadomy czym ryzykuje, więc (piszę bez szyderstwa itp.!) nie ma co nad nim płakać. Szkoda jedynie, że wybrał taką drogę a nie inną, bo mógł wiele osiągnąć - patrz choćby np. Zombiepox.
Ale tu też po trochu rozumiem. To jest jak z np. grafitti; Cały smaczek jest niestety w tym gdy robisz z partyzanta, tam gdzie chcesz, gdzie wydaje się to nie do zrobienia - a nie w galerii sztuki czy na własnej ścianie... Przy czym grafitti czy słuszne czy nie, nie zagraża niczyjemu życiu, zwłaszcza osób postronnych...