A ja wam wszystkim powiem tak, że jeśli naprawdę "kochacie" (jakkolwiek naiwnie i głupio by to nie brzmiało) te auta i jednocześnie nie zagląda wam do oczu widmo głodu, albo że dzieci będą przez to latać w przysłowiowych obsranych gaciach, to ja bym naprawdę tego nie sprzedawał, bo może kiedyś przyjść taki czas, że zapragniecie znów mieć takie auto, bo różnie się życie układa i wtedy albo nie będzie co kupić, albo ceny naprawdę będą zaporowe. W przypadku naszego kraju i naszej motoryzacji (ogólnie starych aut, ale temat dotyczy FSO) mamy przed sobą na dzień dzisiejszy dwie opcje. Albo będzie dobrze i te auta jeszcze długo będą cieszyć właścicieli, tym samym, ceny "ustabilizują się" na jakimś tam poziomie, jak już przestaną rosnąć i mniej więcej te egzemplarze, które są w dobrym stanie i te bardzo zadbane, pozostaną już w rękach (jak piszecie) ludzi, którzy naprawdę chcą je mieć, albo opcja 2, nawymyślają różnych głupot, przez które utrzymywanie starego auta będzie średnio opłacalne (w przypadku normalnej eksploatacji) albo w ogóle nieopłacalne, w przypadku tzw "inwestycji" lub "żółtka" jak ja to nazywam auta na żółtych tablicach. To może wtedy pociągając za sobą spadek cen, bo po co komu auto, które nawet gdy jest niby zabytkiem, to przez popierzone (hipotetyczne) przepisy, stanie się niepotrzebną skarbonką? Wtedy ktoś, kto może dzisiaj sprzedać takiego poldka za np te 15 000, zostanie z przysłowiowym palcem w dupie. To oczywiście tylko takie moje głupie pisanie, bo ciężko przewidzieć, co ci u sterów, mogą wymyślić za jakiś czas, czy za kilka lat, a jak pokazały ostatnie wydarzenia, nic nie jest pewne. I bądź tu mądry.
Ja tam swojego zamierzam trzymać dopóty, dopóki będę mógł, czy to ze względów finansowych, czy zdrowotnych. To auto (od mojego pierwszego egzemplarza w 2007 roku) było od zawsze moim świadomym wyborem, bo choć za czasów szkolnych, myślałem raczej o zupełnie innych samochodach i na pewno nie rodzimej produkcji, to jednak przeważył jakiś sentyment i miłość do rodzimych konstrukcji, wszak wychowałem się praktycznie w żuku, którego ojciec kupił nówkę, prosto z Lublina. Może to głupio brzmi, ale posiadając te auta, mamy tak właściwie coś, czego już praktycznie nie ma i czego nie można ot tak kupić w najbliższym salonie, lub nawet, czego jest w ch*j i ciut ciut na rynku wtórnym. Poza naszym skromnym gronem, te auta raczej nie wzbudzają zachwytu, ale i to powoli się zmienia i być może dożyjemy czasów, gdy naprawdę staniem się "elitą". Miło jest czasem jechać i widzieć, jak się ludzie oglądają i na pewno nie są to spojrzenia w stylu "kur*a, ktoś jeszcze takim gównem jeździ?" tylko zupełnie odwrotnie. Ja sam ostatnio myślę, czy nie kupić sobie powoli tzw. normalnego auta, żeby nim jeździć w zimie, a polonez by wtedy odpoczywał w garażu, ale znów nachodzi mnie zmyśl, że jak kupić, to może jednak poszukać poloneza w ciut gorszym stanie i nim jeździć? Utopić go w konserwacji, żeby cokolwiek zabezpieczyć i by był, a połączyłbym przyjemne z pożytecznym. Taka to jest choroba. Mówię wam jak na spowiedzi, że gdybym miał kupę kasy, to bym sobie kupił nawet 10, bo naprawdę mam to gdzie trzymać, bo garaży mam w opór. Żeby nie było, podobają mi się niektóre współczesne auta, nawet bardzo, ale jednak rodzime konstrukcje zawsze wygrają z obcymi, po prostu jakoś to tak jest, ciężko to wytłumaczyć. Zawsze mawiam, że nawet, gdyby w garażu stało mi lambo, to i tak miałbym poloneza, a najlepiej kilka. Miny ludzi naprawdę były by bezcenne, gdyby mieć wybudowany "pałac" jak to czasem się widzi w filmach, ogrodnik i te sprawy, a na podjeździe polonez. Gwarantowane zwarcie obwodów w głowach obserwatorów.