Według mnie to wszystko zależy od tego od kogo się dany samochód kupuje i jakie larytasy posiada on na pokładzie.
W zasadzie sprzedających można podzielić na kilka grup:
1. "Żeby poszedł w dobre ręce" - zazwyczaj osoba starsza, która samochód sprzedaje z powodu warunków zdrowotnych, ewentualnie rodzina kupiła jej nowszy samochód ("bo polonezm to wstyd") jednak naście lat z samochodem tak ją do niego przywiązało, że jest w stanie puścić wózek za dosłownie groszowe sprawy byle następny właściciel trzymał samochód kolejne naście lat, a najlepiej wstawił do muzeum
2. Budowlaniec - samochody o tego typu sprzedawcy są wytłuczone na wszystkie możliwe sposoby, do wymiany zazwyczaj większość rzeczy związanych z eksploatacją, kiedy dzwonimy umówić się na oględziny i badamy teren dowiadujemy się, że "no trzeba zrobić to tamto i siamto, ale jak się uprzeć to auto jeszcze chwilę pojeździ". Zwykle budowlaniec, za samochód nie chce, więcej jak tyle ile za niego dał.
3. Sprzedawca pospolity - wystawia samochód wszędzie, gdzie się tylko da za cenę średnio akceptowalną, kiedy dzwonimy i umawiamy się na oględziny zostajemy zapewnieni, że samochód "miód malina", jednak kiedy pojawiamy się na miejscu i widzimy obraz, który nas przeraża, wskazujemy usterki widoczne na pierwszy rzut oka oraz ile mniej więcej będzie kosztować naprawa dowiadujemy się, że "lepszego to Pan prędko nie znajdzie" - negocjacje o każdą złotówkę z takim człowiekiem to droga przez mękę...
4. "weź to byle by tylko zniknęło z mojego życia" - ten typ sprzedawcy kieruje się jedną prostą zasadą "bierz i spier*laj" cena w przypadku takiego sprzedawcy jest na ogół mało wygórowana, podobnie jak w pkt. 1 jest gotów jeszcze z niej zejść mając przed oczami tylko kolejne wydane na ten samochód pieniądze - stan pojazdu też jest dla niego obojętny - byle wziąć i żeby więcej nie widział, ani nas ani samochodu
5. Handlarz - działa zwykle w asyście śpeców od detailingu i "korekt liczników", samochody, które sprzedaje nigdy nie były bite, w środku nie było palone, tapicerka zawsze wzbudza podziw swoją czystością, silnik cyka jak ta lala, nic nie puka nie stuka etc. Wykorzystuje on głównie sprzedawców z pkt. 1 i 4 kupując w okolicy 1k zł a sprzedając najmniej za +/- 4-6 razy tyle. Na oględzinach zawsze zabierze nas na zaprzyjaźnioną stację diagnostyczną, gdzie jeszcze jak frajerzy stracimy 50zł za "rzetelną ocenę stanu" i dowiemy się, że nawet największy parch jest w stanie "brać i się nie zastanawiać!", negocjacje z handlarzem są prawie nie możliwe, choćbyśmy wykazali ewidentne wady i usterki dowiemy się, że jest jeszcze 3 co się na niego już łasiło, ale przetrzymał tylko dla nas bo dzwoniliśmy pierwsi.
Reasumując z opowieści/doświadczenia:
To ile za samochód damy zależy od nastawienia sprzedającego, cena również nie jest bezpośrednim przekładnikiem stanu, ponieważ kupno jako tako zdrowej budy, w której trzeba wymienić hamulce, płyny eksploatacyjne i inne detale może okazać się bardziej opłacalne niż miernego stanu budę, ale za to w akceptowalnym stanie mechanicznym - wszystko zależy od tego ile jesteśmy za dany samochód w stanie zapłacić, ile mamy na pakiecik startowy, ile mamy zamiar samochodem jeździć i najważniejsze jakie są rozbieżności cenowe między przypadkiem pierwszym a drugim. Ja np. w zeszłym roku za Caro z pedałem pod maską, w stanie ani dobrym ani złym dałem 900 zł na jesień za atu dałem 1200 - auto po budowlańcach, aczkolwiek blacha w zaskakująco dobrej kondycji no i klima (niesprawna) na pokładzie
i w sumie tyle z rewelacji - po wymianie wszystkich rzeczy związanych z eksploatacją, poprawie kilku żenujących swoim poziomem napraw, autko spisuje się nieźle i nie ma z nim większych problemów. Ojciec za wąskiego dał w 2004r. 2500 zł, stan był dobry - niestety zaniedbanie blacharki skończyło się koniecznością na prawdę gruuubej kapitalki. Nauczycielka z gimnazjum za poldka plusa ok. 2002r dała jakieś 10k zł - jak sama mówiła stan był prawie fabryczny (i trudno się dziwić, podobno kupiony był z przebiegiem 25000 km) a tłukła się nim bez mała 12 lat.