Ostatnio czytałem ciekawy artykuł w "Przeglądzie lotniczym". Został napisany przez redaktora naczelnego (który jest oczywiście pilotem z wieloletnim doświadczeniem).
W lotnictwie tendencja jest podobna jak w motoryzacji - ponieważ najwięcej katastrof powoduje "czynnik ludzki", więc inżynierowie doszli do zdawało by się logicznego wniosku że trzeba jak największego udziału komputerów w sterowaniu.
Niestety w praktyce to nie działa, ponieważ pozbawieni licznych obowiązków piloci czują się za sterami jakby siedzieli przed telewizorem oraz zwyczajnie zapominają (lub w ogóle się nie uczą) normalnej umiejętności pilotażu.
W efekcie wszelkie sytuacje niecodzienne, w których komputery nie są w stanie sobie poradzić wywołują katastrofy. To samo dzieje się na jezdni - ludzie nie muszący myśleć o włączaniu świateł, wycieraczek, przestawianiu lusterka, zmianie biegów (coraz więcej aut ma automaty), regulacji ogrzewania (i wielu innych) i przekonani, że "komputer wszystko załatwi" nie poświęcają wystarczającej ilości uwagi jezdni oraz nie potrafią np wejść w zakręt jeśli nie wspomaga ich komputer.
No i mamy to co mamy - mimo tych wszystkich "ulepszeń" ilość wypadków radykalnie się nie zmniejsza, za to auta są coraz droższe, cięższe, potrzebują więcej mocy do poruszania się, co albo zarzyna mniejsze silniki, albo powoduje, że firmy oszukują na zużyciu paliwa przy większych.
Cała ta prowadzona na ślepo komputeryzacja do niczego dobrego nas nie prowadzi.