hmmm taki sobie mały up aby odświeżyć temat z wczorajszego dnia
wiec zaczynamy
Życie po życiu Deja vu
Bóg dał nam wyobraźnie, talent i silną wolę, abyśmy mogli realizować marzenia. Człowiek zaś – prawidła drogowego ruchu, by było co omijać.
Spełnienie snów, także tych motoryzacyjnych, może mieć tak różnorakie oblicza, jak różni są ludzie i rozmaite pojazdy. Niezależnie od tego, samochód można kupić, dostać w prezencie lub znaleźć na ulicy, czyli po prostu ukraść (czego nie polecam nikomu). Sposobem jednak najciekawszym dla wyrafinowanego znawcy i pasjonata będzie zawsze budowa go własnym sumptem lub rekonstrukcja oldtimera.
Wyboista to droga do celu, pełna zdradliwych serpentyn i niebezpiecznych wiraży.
Najdłuższa z możliwych – niekiedy nawet niemająca końca. Szczęśliwe jej pokonanie nie przychodzi, niestety, ani łatwo, ani szybko. Wymaga czasu, ciężkiej pracy i odrobiny szczęścia, że o zasobnym portfelu nie wspomnę. Cóż nikt nie obiecywał że będzie łatwo. Sukcesy nie biorą się z powietrza, bo ( jak gdzieś podsłuchałem ) „life is jednak brutal and full of zasadzka sometimes kopas w dupas”.
Przyjrzyjmy się, jak nieuchwytne moje marzenie zamienia się w nader atrakcyjną i odjazdową rzeczywistość. Odjazdową bo na imię mu Polonez.
Historia rozpoczyna się w domu. Tam to, podczas lektury ogłoszeń z internetu, coś wpada mi do oka.
Jest to anons o treści "Polonez 1.5 26tys przebiegu NOSEK" na chodzie, oddam w dobre ręce. Miejscowość, ul., Tel. ! Wymarzony! Nie ma chwili do stracenia .
Dwie godziny później popełniam wszystkie możliwe do popełnienia podczas pertraktacji błędy ( a także kilka tych niemożliwych ). Zszokowany tempem rozwoju wypadków sprzedający z własnej woli opuszcza okrągłą sumkę.
Tu pozwolę sobie na krótka dygresje. Kupując onegdaj auto poprosiłem o pomoc kolegę. Obraził bym go niewątpliwie nazywając ekspertem. Bliższe znacznie prawdy są słowa: samochodowy zwierz. Oględzin dokonał on równie błyskawicznie co nietypowo, wprawiając mnie w podziw graniczący z osłupieniem. Po podniesieniu maski palce mistrza zagłębiły się natychmiast w czeluściach wlewu oleju, a jego zapach i smak (
!) nie wzbudził by podejrzeń guru. Chwile trwał przy silniku zamieniony w słuch, aby po sekundzie, w postaci czworonoga, przykleić nos do wydechu, analizując jego treść. Jeszcze tylko rzut oka na wehikuł z dystansu, spojrzenie na właściciela oraz na jego dom i oto diagnoza „Jest prosty, ładnie stoi, motor gada jak trza, spójrz tylko, jak porządny jest ten facet. A wiadomo, jaki pan… Za tę kasę nic lepszego nie znajdziesz. Bierzesz go?” Na moje nieśmiałe: A może by się tak jednak przejechać kawałek?”, słyszę: „Nie warto, szkoda czasu. No, łykasz go czy nie ?”. Hm… łyknąłem. Możecie Wierzyc, lecz klnę się, że wszystko razem z podpisaniem umowy trwało niecałe pól godziny. A efekt ? Łatwy do przewidzenia. Nigdy nie miałem lepszego samochodu.
Co robi wymagający i rasowy polonezomaniak z nabytym właśnie obiektem Marzen?
To proste, zamienia go pieczołowicie w drobny mak. Teraz dopiero widać, jak wyglądają gangliny maszyny na tak zwanym chodzie. Czas już zakasać wysoko rękawy. Nadwozie i elementy podwozia poddać piaskowaniu , a następnie pokryć proszkowym lakierem, co skutecznie pozbawia zębów wszechobecna wcześniej rdze. O dziwo, pomimo upływu lat i przejechaniu tysięcy kilometrów, układ kierowniczy i zawieszenie nie wykazuje objawów zużycia. Silnik za młody na starość i za stary, aby ciągle czuć się podlotkiem – nie wymaga interwencji chirurga, wizyty u kosmetyczki owszem. Tam to pokrywa się trwałym i efektownym niebiesko-białym make-up’em i – podobnie jak układ przeniesienia napędu- jest ciągłym dowodem na trwałość polskich aut.
Poldkowi do twarzy jest w każdym kolorze pod warunkiem ze jest to kolor niebieski.
Ale to nie koniec
godzinę po powrocie przezywam z kolegą Deja vu
Dwie godziny później popełniam wszystkie możliwe do popełnienia podczas pertraktacji błędy ( a także kilka tych niemożliwych ). Zszokowany tempem rozwoju wypadków sprzedający z własnej woli opuszcza okrągłą sumkę.
Tu pozwolę sobie na krótka dygresje. Kupując onegdaj auto poprosiłem o pomoc kolegę. Obraził bym go niewątpliwie nazywając ekspertem. Bliższe znacznie prawdy są słowa: samochodowy zwierz. Oględzin dokonał on równie błyskawicznie co nietypowo, wprawiając mnie w podziw graniczący z osłupieniem. Po podniesieniu maski palce mistrza zagłębiły się natychmiast w czeluściach wlewu oleju, a jego zapach i smak (
!) nie wzbudził by podejrzeń guru. Chwile trwał przy silniku zamieniony w słuch, aby po sekundzie, w postaci czworonoga, przykleić nos do wydechu, analizując jego treść. Jeszcze tylko rzut oka na wehikuł z dystansu, spojrzenie na właściciela oraz na jego dom i oto diagnoza „Jest prosty, ładnie stoi, motor gada jak trza, spójrz tylko, jak porządny jest ten facet. A wiadomo, jaki pan… Za tę kasę nic lepszego nie znajdziesz. Bierzesz go?” Na moje nieśmiałe: A może by się tak jednak przejechać kawałek?”, słyszę: „Nie warto, szkoda czasu. No, łykasz go czy nie ?”. Hm… łyknąłem. Możecie Wierzyc, lecz klnę się, że wszystko razem z podpisaniem umowy trwało niecałe pól godziny i to o 23:30. A efekt ? Łatwy do przewidzenia. Nigdy nie miałem lepszych samochodów.