Jak miałem FSO 1500 rocznik 1987, to po osobistym zajęciu się pompą paliwa (przeciekała na membranie), gaźnikiem, zapłonem i zaworami doprowadziłem go do właściwego porządku.
Ale wymagało to dłubaniny i pracy - czyszczenie gaźnika, jego dysz paliwa, dysz powietrza i rurek emulsyjnych, regulacja poziomu paliwa (obniżyłem go o 2 mm względem zalecanego, pamiętam), dokładnym wymyciu z osadów paliwa, pamiętam, że wyciągałem nawet tłoczek pompki przyśpieszeniowej i czyściłem jej "kranik", tj. sikacz, odejmowałem i czyściłem urządzenie rozruchowe i regulowałem właściwe naciągnięcie linki ssania (ważne!), sprawdzałem membranę siłownika drugiej przepustnicy, wymieniałem uszczelkę papierową pokrywy gaźnika, itd.. prawie zegarmistrzowskiej roboty w oparach nafty i denaturatu, z zestawem szczotek, szczoteczek, cienkiej struny od gitary, paru wykałaczek, itd.. potem regulacji obrotów jałowych gaźnika (na "czuja" bo jakże inaczej), zapłon - wymiana styku na nowy, regulacja odległości na stykach (pamiętam nawet odległości - od 0.4 do 0.45 mm), smarowanie krzywki wałka aparatu, smarowanie łożyska wałka (strzykawka, olej, zupełnie jak w maszynie do szycia), czyszczenie świec (imadło, szczotka druciana), regulacja przerw na elektrodach, wymiana filtra paliwa, filtra powietrza, itd.. samochód zaczął pracować jak zegareczek, palił fiaciorek w zimie z pierwszego, drugiego kręcenia, nie było zmiłuj. Sąsiedzi mieli nowoczesne samochody na wtrysku, diesle, które czasami (zima 99 była mocna) ich zawodziły, a mnie poczciwy FSO 1500 - nigdy. Dobre samochody to były, ale trzeba było o nie dbać - a wtedy odwdzięczały się całkowitą niezawodnością.