Nie przesadzacie przypadkiem z tym grzaniem parownika? Mam Poldorovera na gazie (parownik Tomasetto, typ AT, 100 HP) i palę samochód z gazu, bo benzyna nie chodzi, będzie zaraz półtora roku. I nic się nie dzieje, parownik nie zamarza, ani w lato, ani w zimę, sprawdzałem wielokrotnie, trzymając łapami przewody od grzania parownika zaraz po odpaleniu silnika. Po minucie jego pracy już czuć, że jeden przewód się zagrzewa.
Jeśli parownik jest POPRAWNIE wpięty w instalację chłodzenia silnika, a sama gazownia w miarę dobrze wyregulowana, zapłon OK, itd.. to po pierwsze, silnik zapali od pierwszego kręcenia na gazie, a po drugie, żadnego zamarzania parownika nie będzie.
Parownik wpina się RÓWNOLEGLE do nagrzewnicy, wpinając wejście wody parownika (IN) do przewodu doprowadzającego gorącą ciecz do nagrzewnicy, a wyjście wody parownika (OUT) wpina się analogicznie, w przewód wyjściowy cieczy z nagrzewnicy.
Jeśli układ chłodzenia jest sprawny (czystość, szczelność, sprawny termostat) - to wszystko działać będzie jak trzeba.
Jedynym minusem takiego rozwiązania jest nieco późniejsze "startowanie" ogrzewania w samochodzie z racji odbierania ciepła z przewodu do nagrzewnicy przez parownik. Ale w Polonezach i tak ogrzewanie jest marne, tak więc niewielka strata.
A tak powracając - jeśli chodzi o grzanie silnika przed jego uruchomieniem - to sprawdźcie sobie instrukcję do samochodów GAZ-69. Były one wyposażane w odrębne urządzenie, zwane "kotłem", podgrzewane prymusem na benzynę. To była taka podwójna rura, płaszcz wodny, grzany tym prymusem, wpięty w układ chłodzenia. Prymus ten wkładało się od góry, a paląca się w nim benzyna, grzała wodę w tym kotle a jej gorące spaliny omywały miskę olejową silnika, grzejąc również olej.