W tym rzecz ma się cała, że ten samochód dla tego jest jeszcze sprawny, bo został przeze mnie zabrany od ludzi, którzy byli niby mechanikami, ale po prostu go psuli. Odkąd go mam, czyli od 30 sierpnia 2004 roku, wszystko robię przy nim sam.
Także z racji tego, że nie będę go już przysposabiał do poruszania się po drogach (ubezpieczenie, przegląd), nie chcę w niego inwestować nie wiadomo ile kaski, abstra"ch*"ąc od tego, że żadnemu mechanikowi w okolicy nie ufam, a zwłaszcza tym ze stacji diagnostycznej, bo to cwaniaczki i oszuści są.
Zawory docieram od jakiegoś ponad tygodnia, ręcznie i ręczną wiertarką. Elektryczna ma za duże obroty, a silniczek szeregowy prądu zmiennego, który mam wydłubany z elektroszczotki, też ma za duże obroty, choć moment obrotowy ma niezły, ale nie nadaje się, bo jest łożyskowany ślizgowo i za długo pracować nie może.
Zawory mają wżery jak kratery, żeby dać sobie z nimi radę, muszę po prostu cisnąć zawory bardzo mocno, żeby pasta zbierała materiał przylgni. Samą wiertarką jak kręcę, to dotarciu ulega tylko wąski pasek na przylgni, a nie o to w tym chodzi.
Ratuje mnie tylko jakaś mała i twarda przyssawka albo gumowy cycek, założony na ręczną wiertarkę i porządny docisk.
Teraz docieram je, trzymając w dwóch palcach prawej łapy grzybek zaworu i dociskając go mocno, jest to bardzo męczące i powolne, jeśli chodzi o efekty, ale dwie komory już tak zrobiłem.
Najbardziej pasowałoby, jakby założyć od strony trzonka zaworu napęd zaworowi i porządnie go ciągnąc, docierać w lewo i prawo powolnymi ruchami, ale wężyk, który nań zakładam, zaraz się ześlizguje, a futerko wiertarki jest za duże, trze radełkowaną częścią o gniazdo popychacza, a to niedopuszczalne.
Jak nie znajdę jakiejś twardej i małej przyssawki, to dotrę je tak, jak powyżej. Nie mam innego wyjścia.