L-62! Mój pierwszy samochód, to własnie FSO 1500, ale rocznik 1987, pełen klasyk, czyli cztery biegi, prędkościomierz taśmowy, zapłon na styku, żadnego radia, bez obrotomierza, gaźnik z pneumatycznym otwieraniem drugiej przepustnicy i wentylator chłodnicy na sprzęgle elektromagnetycznym, z elektromechanicznym regulatorem alternatora. Pełen klasyk, "C". Miałem go jakiś niecały rok, od sierpnia 1998 do gdzieś tak kwietnia 1999. Doprowadziłem mu gaźnik, zapłon, zawory, hamulce, łożyska, elektrykę, itd.. do perfekcji, a nie było źle, bo samochód był od samego początku w rodzinie, od 1987 roku. Kupowany w FSO na talon oraz za bakszysz, co pozwoliło, że poczekała rodzinka z dwie godziny, ale przyprowadzili pięknego w lakierze L-62, jeszcze słoma się z niego sypała, więc musiał być gdzieś w fabryczce nieźle schowany. I służył pięknie, jedenaście lat w rodzinie, ani razu nie zawiódł, nie przyniósł wstydu. Pamiętam w zimie 1998, było z -22, a fiacik pyk, z drugiego kręcenia buch, odpalił, a sąsiedzi swoich Cors, Fiest, Unó-w, Tipów, Passatów ani jeden nie odpalił. Potem podjeżdżałem do nich i brali prąd kablami. Fiacik miał alternator od wozów służbowych, 990W zamiast zwyczajowych 770W. Potem wujo go kupił, zmienił mu silnik na polonezowski ale potem szybko wracał do oryginału. Zrobił mu lakier, ten sam całe szczęście, i pojeździł nim z rok, czy półtora. I komuś go sprzedał, gdzieś tak w 2000 roku, czy jak. Szkoda fiaciorka, ale cóż..