Witam... Jechałem tydzień temu nad morze i w połowie drogi tankowałem. Kiedy po tym odpaliłem auto to rozrusznik pracował cały czas. Zjechałem na bok, odłączyłem akumulator, podłączyłem i nic. Pokręciłem kluczykiem w stacyjce, podłączyłem aku i było dobrze.
Jak wracałem znad morza to po około 300km auto mi zgasło, wskazówki poleciały na dół... Po czym samo się uruchomiło, a radio się zresetowalo. Czyli odłączyło się zasilanie. Zjechałem na bok, otwieram maskę bo myślałem, że może klemy się poluzowały, ale nie.
Potem dojechałem kolejne 200km, wszystko było dobrze, mimo deszczu. Kolejnego dnia chciałem sprawdzić, uruchomiłem auto, wycofałem z parkingu po czym auto zgasło. Zupełny brak prądu...
Zajrzałem za alternator, a tam zaśniedziały kabel aku-altek, pęknięty przy konektorze. Do tego urwany kabel jakiś masowy prawdopodobnie - sprawdzane miernikiem - o grubości około 5mm, ale skąd urwany nie wiem. Wymieniłem kabel aku-altek na 25mm2, cienki kabelek od kontrolki ładowania też zmieniłem, do tego podciągnięta masa.
I co? I nic... Nie ma prądu w aucie. Aku naładowane i sprawdzone, ale nawet nie mam 12V na stacyjce, nie po przekręceniu kluczyka, ale nawet stałego 12V. Bezpieczniki sprawdzone... Są całe. Kostka stacyjki po wzięciu miernika wskazuje że jest połączenie między trzema pinami oprócz jednego czwartego, który to jest idący do rozrusznika od stacyjki.
Szukam przyczyny, może jakiś przekaźnik? Którędy w ogóle idzie 12V do środka? Nawet awaryjne nie działają, zupełnie nic jakby akumulator był wyciągnięty...