Dzisiaj koledzy wypchnęli mnie z parkingu, zapaliłem na pych, a potem podczas jazdy popełniłem grzech ciężki, przekręcając kluczyk na pozycję rozruchu, by puścić prąd na bendiks, najpierw nic, a po chwili zabuczał i od tego czasu rozrusznik normalnie pali. Fajnie, cieszę się, tylko ciekawe ile to podziała. Niestety w Gdyni nie mam wszystkich narzędzi i nie jestem w stanie zmienić tego cholernego elektromagnesu, więc w niedługim czasie czeka mnie wyprawa do Koszalina. Ale grunt, że póki co Poldzio śmiga.
