W samochodach Gaz-69, w których był "wzmocniony" silnik M-20 (nieco doprężony i posiadający krótkie tuleje z lepszego żeliwa w miejscu pracy pierścieni tłokowych) fabrycznie było wstawiane pod maskę urządzenie rozruchowe (kocher, kocioł). Było to nic innego, jak zamykane kranikiem, urządzenie podgrzewające ciecz chłodzącą silnika, które składało się z rury z płaszczem wodnym, w którą wsadzało się prymus benzynowy (lut lampę). Płomień lampy ogrzewał ścianki rury w której ciecz ogrzewała się i samoczynnie cyrkulowała w obwodzie chłodzenia silnika. Dodatkowo, wylot spalin z tego kochera skierowany był na miskę olejową, gorące spaliny rozgrzewały również zawarty w niej olej.
We współczesnych samochodach nie ma możliwości zastosowania takiego urządzenia, przede wszystkim z racji braku miejsca pod maską silnika.
Żeby mieć pewność, że silnik na mrozie odpali, trzeba dbać o instalację benzynową (pompa paliwa, przewody, filtr, regulator ciśnienia paliwa, wtryskiwacze), o instalację zapłonową (cewka zapłonowa, przewody WN, kopułka, rozdzielacz - o ile są, świece, itd..) Ponadto wszystko - najważniejszy w tej materii jest stan akumulatora - im mniej wyeksploatowany i im bardziej niezużyty - tym lepiej.
Jeśli ktoś chce mieć pewność sprawnego rozruchu po zimnej nocy - pomaga tylko wyjęcie akumulatora na noc do domu i postawienie go w ciepłym miejscu, najlepiej pod prostownik na mały prąd (do 1/20 pojemności akumulatora) i naładowanie go do porządnego zagazowania (i pozostawienie bez ładowania na noc w ciepłym miejscu) Rano akumulator w łapki, klemy na bieguny akumulatora, szybka modlitwa do Mechatrona i rozruch.