Nie wiem co powiedzieć, oprócz tego, że jest mi i smutno i wstyd. Tak bardzo w ostatnie lata nie znajdowałem czasu dla wielu ważnych dla mnie ludzi, dla Krzysia też.
Zawsze pomocny... w trakcie jak robiliśmy mojego DOHCa, i poldek stał rozkręcony, obiecał przywieźć nas z wesela. No i przyjechał w środku nocy, zapakowaliśmy się z żoną i znajomymi do Jego Audicy, a po drodze razem z radiem darliśmy się głośno śpiewając "Noc Komety".
Ostatnia rozmowa, i to przez telefon, to moje niesprecyzowane obietnice piwa, wyjścia gdzieś, albo że co najmniej wpadnę na nową dziuplę pomóc coś rozkręcać. Nigdy nie przyjechałem. Zawaliłem. Przepraszam, Chłopie.