Taka myśl mnie jeszcze naszła, że przy takim przepisie, to chyba największe kokosy zbiliby ubezpieczyciele, bo w razie jakiegokolwiek "hallo" (przyjmijmy, że jesteśmy w roli poszkodowanego) przychodzi do nas miły Pan/ni z TU samochód ogląda, wycenia szkody itp, ale powiedzmy, jego uwagę przykuwają nowe kable zapłonowe, więc zapytałby się nas czy mamy jakiś rachunek na wymianę tych kabli od "specjalisty", odpowiedź raczej jedna "no nie" albo "miałem, ale wyrzuciłem", Pan/ni odjeżdża informując nas, że do 7 dni dostaniemy pismo z TU odnośnie likwidacji szkody. Po paru dniach przychodzi pismo, które oznajmia nam, że samochód według ich "fachowego oka" był naprawiony w sposób zagrażający bezpieczeństwu, co oznacza, że był niesprawny technicznie, a to zaś oznacza, że przegląd traci ważność, a za sprawcę kolizji jesteśmy uznawani my, bo poruszaliśmy się "niesprawnym" samochodem, który po takiej skomplikowanej naprawie może się poruszać po drogach publicznych tylko na lawecie, a żeby było bardziej wesoło to nasz ubezpieczyciel też się wypnie po takiej argumentacji, bo skoro auto "niesprawne" to OC nie obowiązuje i z własnej kieszeni musimy wyłożyć np. 60 tys. na naprawę samochodu gościa, który nawet na uzupełnienie płynu od spryskiwaczy ma fakturę z ASO... No, ale cóż jak to ktoś już kiedyś w internetach powiedział "W Polsce (UE) prawo jest dla bogatych, bogatym ma służyć i bogatych ma chronić"