Panowie, dzięki za wsparcie, dzięki za wskazówki i rady.
Wczoraj jeszcze raz dokładnie na spokojnie go obejrzałem.
To prawda że prawie wszystko poszło górą, w zasadzie tylko mocowania zderzaka lekko wgięły elementy pasa przedniego, poza tym konstrukcja nienaruszona, tylko blachy wymienne oraz fartuchy.
Jednak ponieważ używałem swojego poloneza na codzień, również do wożenia rodziny, nie zdecyduję się na naprawę tej budy. Zwłaszcza że podłużnice były też naprawie jakiś czas temu ze względu na rdze ("łatanie"), zostały też dosć porządnie obspawane, przez niezłego blacharza. Ale po prostu nie mógłbym na codzień zaufać budzie po takich remontach.
Mój polonez spędził ze mną 9 wspaniałych lat, w sumie przeżył swoich 10. Był nie tylko samochodem ale i przyjacielem, i nauczycielem.
Naprawdę był niezawodną furą, zdażyły mi się 3 mało trudne awarie - zamoknięcie (po wjechaniu w wielką kałuże pod zalanym wiadukcie) - po wysuszeniu kopułki jechał dalej, zatarcie wałka aparatu zapłonowego - naprawa przy pomocy kawałka papieru ściernego, 15 minut i jedziemy dalej, oraz jedyny raz kiedy pojechałem na lince - wyrobienie gniazda świecy. Spokojnie mogłem jechać o własnych siłach, ale wolałem tak ze względu na hałas.
Natomiast cierpliwie znosił wszystkiego moje pomysły, przeróbki, zmiany, w tym tą największą - silnik DOHC 1.6.
Wiele razy był też service-car'em, holując naprawdę przeróżne samochody znajomych. Jeszcze niedawno przyciągnął do Wrocławia znajomych, ponad 60 km.
Pewnie wielu Was wie jak ja się teraz czuje pisząc te słowa, więc nie muszę tłumaczyć...
Na pewno nie będę go "wybebeszał", zastanawiam się tylko nad wyjęciem serduszka, ale nie mam teraz jak go spożytkować, więc rozważam czy lepiej żeby stało samotnie, czy lepiej żeby przydało się komuś kto będzie z niego zadowolony tak samo jak ja.
Bo naprawdę jeździł pięknie, jako całość, ale fakt że praca tego silnika to prawdziwa przyjemność i pod nogą i w uszach.
Jak prawdziwy przyjaciel oddał za nas życie, teraz chciałbym go godnie pożegnać...