Co do aut gorszych od poloneza, przypomina mi się, jak ojcu zaczął się łamać 125p MR75 (podłużnice), i musiał zmienić auto. Był już w salonie FSO i zastanawiał się nad polonezem plusem, ale w związku z tym, że tylna klapa "ciężko się zamykała", a wszyscy znajomi mówili "kupuj każdy wóz, tylko NIE POLONEZA", wybrał matiza w wersji "joy". Zdania są podzielone, on mówi, że to faktycznie trup, ale polonez byłby jeszcze gorszy, więc się czasem kłócimy

. Sprawa wygląda tak: wóz ma przejechane 113 tysięcy kilometrów od nowości, kupiony w salonie, z początku garażowany i "dbany". Od kilku lat stoi pod chmurką. Jedno muszę przyznać, wóz nie odmówił nagle posłuszeństwa i dowlókł się do domu oprócz kilku przypadków (niespodziewane zapalenie się lampki oleju "kur... przecież dopiero dolałem litr!", więc natychmiastowe gaszenie i jazda na stację po olej, koniec benzyny z uwagi na ciągłe awarie czujnika, holowanie, nie pamiętam dlaczego dokładnie, wtrysk się zapchał?). Oprócz tego ten samochód to dla mnie synonim gównianego auta. Blacha z puszek od piwa, mimo garażowania zaczął gnić w ekspresowym tempie, w tej chwili czekamy, aż się złamie, ja już staram się do niego nie wsiadać

. Notoryczne awarie termostatu, psują się wszystkie, dopiero vernet, którego ostatnio zamontowałem trzyma już całe 3 miesiące i jeszcze się nie zaciął w pozycji otwartej. To akurat pierdoła, następne jest gigantyczne zużycie oleju, auto po 113 tysiącach zostawia za sobą niebieską chmurę jak trabant, nie liczyłem nigdy ile pali, ale myślę, że nie przesadzę jak 2 lub więcej litrów oleju na tysiąc kilometrów. Do tego jest niesamowicie mułowaty, rozbujanie tego samochodu to katorga, tico mimo uroku równie dziadowskiego auta było jednak znacznie zrywniejsze. Jakość reflektorów: są już tak żółte od UV, że nocą światła przypominają R-dwójki z malucha.
Wnętrze beznadziejne: plastik się odbarwił (lub lakier z niego zszedł) i deska jest w wielu miejscach biała. Psuje się ostatnio wszystko, a to silniczek spryskiwaczy (żeby się do niego dostać, trzeba zdemontować błotnik!), a to skrzynia zgrzyta, a to coś się złamie, pierdółki jak zegarek oczywiście nie działają od dawna. Czasem mam wrażenie, że jednak ojciec żałuje, że nie wybrał wtedy plusa. Na pewno nie byłby aż takim trupem przy tym przebiegu.
Auto nie jeździło nigdy na budowie, nie było jakoś specjalnie katowane, ot auto do codziennej jazdy po małym mieście (Puławy). Już w 2000 roku, jak ojciec go kupił i wyprowadził mnie przed blok, żebym go zobaczył, jako ośmiolatek stwierdziłem, że jest brzydki. Nie wiedziałem wtedy, że okaże się takim kiepskim autem. Co do przyjemności z jazdy, jest ona mniej więcej taka, jak z wynoszenia śmieci. Wyjdzie się na dwór i przewietrzy, ale nic więcej. Ot, wiadomo, auto do przemieszczania się z punktu A do punktu B. Najwięcej wrażeń w tym aucie dostarczył mi tylny spojler, który podczas jazdy 100km/h po obwodnicy oderwał się od auta i poleciał na samochody jadące za mną, przez co dostałem od kierowcy ze Zwolenia chyba najdłuższą wiązankę jaką słyszałem w życiu, plus groźbę wpierdolu.
Jajo dinozaura w roku 2015, jak jeszcze wyglądał lepiej, w tej chwili progów już nie ma:

Jakość plastiku:

