Wczoraj tak zachwalałem lublinka, a ten pierdziel zdechł mi dzisiaj na mieście, przed skrzyżowaniem...
Na szczęście, zgodnie z moimi podejrzeniami, winny okazał się niedobór paliwa. Zepchnęliśmy gruchota na zatoczkę, gdzie złapał odpowiedni przechył i zassał jeszcze łyk oleju napędowego, by dojechać na tuż obok położoną stację benzynową.

Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się stwierdzić, że awaria
nie przytrafiła mi się w najmniej odpowiednim momencie.
Co ciekawe, cała akcja trwała może z dwie minuty, a dwóch różnych przypadkowych kierowców zaoferowało pomoc. Czyżby kultowy dostawczak?

Kilkanaście lat temu lublin 1 zaniemógł mi na mieście, to inni kierowcy trąbili i patrzyli z politowaniem albo jak na coś, co przykleiło im się do podeszwy. A dzisiaj - same pozytywne reakcje. Normalnie, jak kiedyś, gdy syrena 105 mi zgasła i nie chciała odpalić.
