Koniec przygody. Auto idzie do pocięcia.
Auto rozbiłem jakiś tydzień temu. Całą zimę udało się latać. Jeździłem w miarę możliwości w każdej wolnej chwili. Znacznie poprawiłem umiejętności. Jeszcze przed zimą opony o szerokości 145 w połączeniu z krótkim mostem i sprawnym ręcznym pozwalały na śmiałe manewry. Potem było "przedzimie" i ostre upierdalando na żwirowni. W zimę początkowo asekuracyjnie, po to by z czasem przyspieszyć i podnieść poprzeczkę .
W szczycie sezonu atakowałem barierki, muskałem krawężniki, wytracałem prędkość poślizgiem. Nie zgiąłem ani jednej felgi w wyniku uderzenia o przeszkodę.
Pieniędzy na gaz poszło dużo, bardzo dużo. W 4 miesiące przejeździłem równowartość najniższej krajowej.
Materiałów foto/video jest mało ale coś tam wstawię w ramach zamknięcia tematu.
Manji drift: trening powtarzalności trasy przejazdu.
Miejsce treningu potrójnej ósemki i miejsce pierwszych kiss the wall
Jak wskoczyłem na trasę to nie było śladów na śniegu: wszystkie moje. Te najbliżej barierki też moje. Atakowałem z góry więc można powiedzieć, żę downhill
Na koniec pokaże jak się skończyła przygoda. Jak zawsze popełniłem błąd na zmieniającej się nawierzchni. Jechałem asekuracyjnie ze względu na gołoledź, po czym trafiłem na kilka zakrętów z przyczepną nawierzchnią. Nie znałem trasy, przyspieszyłem, nie spodziewając się tego, źe na kolejnym zakręcie też będzie przyczepnie. Nie było...
Przód mi wyniosło. Chciałem trochę wyhamować przed uderzeniem i na szczęście się udało. Uderzenie konkretne. Wyrwało butle z gazem razem z mocowaniem, otworzyły się daszki słoneczne i rękami lekko zgiąłem kierownicę. Wszyscy cali i zdrowi. Udało się wyszarpać auto drugim polonezem.
4
tyle.