zatankowany i pewnie teraz już będzie stał do wiosny.
Polonez umyty i schowany do snu zimowego. Przed schowaniem do garażu zatankowałem do pełna
Jaka jest idea tankowania do pełna, kiedy auto ma nie jeździć?
W piątek pojechałem corollą verso (no bo przecież nie polonezem, ha ha) kilka km od firmy. I ledwo wróciłem, bo pracował jakby nie na wszystkich cylindrach. Na gazie - dramat; na benzynie - nieznacznie lepiej. Na wolnych obroty w normie.
W firmie zaglądam pod maskę, odkręcam fajki ze świec (tam, jak już kiedyś tutaj wspominałem przy okazji którejś awarii, każda świeca ma osobną cewkę) - jedna aż kopciła, jak ją wyjąłem. Przyglądam się - pęknięta obudowa.
Przyglądam się dalej - nie widać, żeby coś z nią było jakoś strasznie mocno nie tak... No to lutownica w dłoń i jazda. Podczas zgrzewania, stwierdziłem, iż mam do czynienia z PA. Dużo tego materiału mam w odpadach poprodukcyjnych, więc dołożyłem trochę ze swoich śmieci, żeby spoina była mocniejsza.
Dzisiaj biorę się zakładać, ale nie - myślę - popatrzę przerwy w świecach... w każdej było grubo ponad milimetr! Tak na oko - średnio 1,3 mi wyglądało, ale nie mierzyłem, bo najgrubszy listek w szczelinomierzu mam 1,0 i nie robiłem kombinacji, żeby zmierzyć coś, co widać, że i tak należy natychmiast zmienić i zapomnieć o dawnym ustawieniu. Ustawiłem w każdej świecy na 0,8 i wstawiłem z powrotem cewki, łącznie z ową przez siebie naprawianą.
I powiem tak...
Takie naprawy lubię najbardziej! Człowiek się nie wykosztował, nie narobił się, a naprawdę czuje zrobił, bo czuje podczas jazdy.
Zaraz trzeba przymierzać się do wymiany kół, a w tym rzęchu zawsze przy tej okazji zaglądam w hamulce. I - co gorsza - zawsze jest po co, chociaż w czasie jazdy niczego nie czuć!